Nigdy nie miała kłótliwej natury. Wręcz przeciwnie, była fanką załatwiania wszystkiego drogą rozmowy i znalezienia złotego środka. Naprawdę nie cierpiała poczucia bezsilności, kiedy nie była w stanie nic zrobić, bo urocza stewardessa twierdziła, że wszystko jest już zabookowane i nie może już niczego odkręcić. To do cholery, czemu ona tu jeszcze pracowała? Dokładnie pamięta pochmurny dzień, kiedy zamiast wybierać się na kolejny dyżur, usiadła do laptopa i zdecydowała załatwić wszystkie sprawy, związane z ich przyszłym wylotem do Ameryki. Gdyby tylko mogła już dawno siedziałaby na pokładzie w drodze do babci, w celu przedstawienia jej mężczyzny, z którym według składanej obietnicy, miała spędzić resztę życia. Nie czuła w brzuchu żadnych motylków, wydawało jej się nawet, że to co czuła do chłopaka, nie można było nawet nazwać zauroczeniem. Po prostu był dla niej wazny, ot co. Nie potrafiła sobie wyobrazić życia bez niego, zupełnie jak bez którejś części ciała. Myśl, że mogłaby któregoś dnia obudzić się w pustym łóżku, zdając sobie sprawę, że nie ma obok niej nikogo, komu by na niej zależało, przerażał ją bardziej niż myśl, że być możne spędzi resztę swoich dni z kimś kogo nawet nie kocha. Powtarzała sobie uparcie, że to że nie darzy go uczuciem teraz, nie znaczy że nie zmieni się to w przyszłości. Tak, więc przekonana o słusznej decyzji, której już nie mogła zmienić. Z obrączką na palcu i starszym o kilka lat mężczyzną przy boku stała teraz przy stanowisku odprawy kłócąc się z pracownicą o źle przydzielone miejsca, które sama wcześniej rzekomo zarezerwowała. Nie mogła uwierzyć, że pomimo jej zaznaczeń o dwa miejsca obok siebie w klasie ekonomicznej, dostali pojedyncze w oddalonych od siebie kilkanaście siedzeń fotele. Bezsilna i kipiąca ze złości wzięła bagaż i pociągnęła mężczyznę za rękę w stronę hali odlotów. Była pewna, że ogarniający ją atak złości mini wraz z uściskiem partner. Zawsze potrafił ją uspokoić, działał na nią jak najlepszy specyfik, który uśmierzał wszelkie dolegliwości, to utwierdzało ją w przekonaniu, że nie mogła się go ot tak pozbyć. Składając na jego ustach przelotny pocałunek, usiadła na krześle czekając aż nadejdzie pora odlotu. W rękach trzymała sudoku, które miało umilić jej czas podróży i odwrócić uwagę od ogarniającego przerażenia, które wiązało się z nabieraniem wysokości. O tyle dobrze, że po wejściu na pokład nie trafiło jej się miejsce przy oknie. Posłała jeszcze znaczące spojrzenie mężowi, które było mieszanką czegoś w rodzaju przerażenia, tęsknoty i niezdecydowania. Najchętniej wzięłaby nogi za pas i uciekła stąd jak najdalej, tym samym unikając lotu, do którego swoją drogą miała złe przeczucia. I bynajmniej nie dlatego, że była jakimś medium, a dlatego że latania bała się tak panicznie, że każda wyprawa zwiastowała dla niej tragiczny koniec. Nie ważne ile razy zapewniano ją, że jest to najbezpieczniejszy środek transportu, ona zawsze w myśl swojego pesymistycznego scenariusza przewidywała masę rzeczy, które miały pójść źle. Usiadła w końcu na miejsce, zapinając pas i wbijając paznokcie w podłokietniki. Marzyła już o tym, aby wysiąść z samolotu, złapać swojego partnera za rękę, co dawało jej wielkie poczucie bezpieczeństwa i zapukać do drzwi mieszkania babci, za którą swoją drogą niesamowicie się stęskniła. Z tymi wizjami przed oczami, przymknęła powieki, starając się zrelaksować przynajmniej przez chwilę i otwierając je szeroko za każdym razem, gdy samolot delikatnie zatrząsł.