KARTA POKŁADOWALot nr 815, Oceanic Airways, Sydney - Los AngelesDane pasażera: Imię i nazwisko: Rufus Payne
Data i miejsce urodzenia: 20 czerwca 1977, San Diego
Miejsce zamieszkania: Los Angeles
Zawód: groomer
Kwestionariusz podróżny:
Klasa przelotu: ekonomiczna
Miejsce przelotowe: G25
Cel podróży: powrót do miejsca zamieszkania spowodowany kłopotami finansowymi i rodzinnymi
Podróżował z: byłą dziewczyną
Kwestionariusz osobowy:
Wygląd: Jakiegoś szału w tym aspekcie nie ma, staniki nie latają. Ale jest nieźle – Rufus to chłop wysoki, w granicach rozsądku dobrze zbudowany, o ciemnobrązowych włosach, oczach w podobnym kolorze oraz wyraźnych i równie ciemnych brwiach. Często zmienia fryzury. Psi, bo psi, ale fryzjer, więc i o swoje kłaki dbać musi! Choć najczęściej wygląda to tak, jakby przypadkowo czupryna zaplątała mu się w mikserze... ale przynajmniej nie jest łysy, a to już coś! I się przecież stara, a zawsze powtarzają, że to najważniejsze!
Ostatnimi czasy częściej zaczął nosić koszule, garnitury i krawaty. Praca groomera zdecydowanie tego nie wymaga, lecz przeczytał w jednym z magazynów dla mężczyzn, iż elegancki styl gwarantuje sukcesy i poprawienie pozycji w towarzystwie. W tej samej gazecie przeczytał, że kilkudniowy zarost jest bardzo modny i postrzegany jako niezwykle atrakcyjny, więc takowy często gości na jego uroczej mordce. Tak na marginesie... jakoś średnio to wszystko działa w przypadku Rufusa (planował już nawet pozwać czasopismo za podawanie fałszywych informacji).
W rozrachunku chłopaczyna prezentuje się całkiem przyzwoicie. Z wyglądu miły, spokojny, poczciwy facet, sprawiający wrażenie nieszkodliwego. I dlatego właśnie, drogie dzieci, nie warto oceniać książki po okładce!
Charakter: Można o nim powiedzieć dużo, tyle że niewiele pozytywnego. Jest niezorganizowany, niepunktualny, nieodpowiedzialny, niesamodzielny i w ogóle jakiś taki nie-jakiś. Kompletny egocentryk; świata nie widzi poza własnym tyłkiem. Na dodatek ma poważne skłonności do przeceniania swoich możliwości, co nieraz wpakowało go w niezłe tarapaty. Uważa się za pierwszy i jedyny cud świata, którego nie dotyczą takie błahostki jak popełnianie błędów, pomyłki, czy wady. Przy każdej najmniejszej okazji na wszelkie sposoby lubi okazywać wyższość nad innymi, chociażby eksponując swą fragmentaryczną, okrojoną wiedzę i strzelając ciekawostkami typu „czy wiesz, że mopsom mogą wypaść gałki oczne?”. Nasz drogi bohater jest święcie przekonany, iż najważniejszą osobą chodzącą po ziemi jest on. Głęboko wierzy, że ma jakieś „ważne powołanie” i został stworzony do wielkich rzeczy, jak ratowanie ludzkości, czy „coś w tym stylu”. I tu od razu nasuwa się kolejny wniosek – bardzo naiwna, łatwowierna z niego istotka. Potrafiąc obchodzić się z nim w odpowiedni sposób, można przekonać go do zrobienia niemalże wszystkiego – wystarczy odpowiednie podejście (najlepiej z kijem w ręku).
Jak na razie wywnioskować można, iż najtrafniejszym określeniem dla Ruffa byłby figurujący w języku potocznym kolokwializm „przychlast”. Opisanie go jako pasożyta, sukcesywnie naprzykrzającego się otoczeniu, również brzmi całkiem adekwatnie. Ależ on ma zalety, naprawdę! Przecież... kocha zwierzęta, o, proszę bardzo! Czyż człowiek lubiący kotki i pieski może być zły? Rufus nigdy nie chciał kogokolwiek umyślnie skrzywdzić (co nie znaczy, iż nieumyślnie mu się to nie zdarzyło, ale cśś, przemilczmy to); jak każdy homo-niewiadomo-sapiens ma serducho i trochę współczucia dla drugiej duszyczki. Jednocześnie niezbyt chętnie rzuca się do pomocy, jeśli nie widzi w tym korzyści dla siebie, ale wyjaśnienie tego faktu jest doprawdy proste – okropny z niego leń i nie lubi pakować się w sprawy, które go nie dotyczą. Taki sobek-nierobek. Owszem, czasem ruszy zadkiem! Najczęściej w rytm własnych potrzeb, lecz od czasu do czasu zdarzy mu się ten światły moment, kiedy poda leżącemu dłoń, zamiast go kopnąć i popatrzeć jak daleko poleci. Zwykle jednak robi to tylko, gdy patrzą inni i może poudawać herosa.
Jedna z bardziej upierdliwych cech Payne'a to niezdolność przyznania się do omyłki; najczęściej po prostu obwinia wszystkich dookoła, byle nie siebie. Naprawdę, wystarczy na niego spojrzeć, a już można zostać obarczonym odpowiedzialnością za rufusowe winy. Mężczyźnie kiepsko również wychodzi uczenie się na błędach - czy to cudzych, czy też własnych. Większość ludzi posiada taki cichutki głosik, podpowiadający, kiedy robi się coś głupiego. Ten należący do Rufusa jest wyjątkowo nieśmiały i małomówny, co zwykle sprawia mu i jego najbliższym wiele problemów.
Nie myślcie jednak, że to jakiś markotny gbur, niezdolny do funkcjonowania w społeczeństwie! Można z nim spokojnie porozmawiać (o ile komuś nie przeszkadzają wtrącane co parę minut do wypowiedzi nieudolne próby zaimponowania własną osobą), pożartować, pośmiać się... Czasem tylko troszkę może podirytować swoim zachowaniem... W sumie to nawet doprowadzić do szewskiej pasji, ale kto by się tym przejmował! Ważne, że pieski i kotki lubi!
Tak oto mniej lub więcej prezentuje się usposobienie Rufusa. Jakby nie patrzeć (a najlepiej zamknąć oczy, owinąć głowę kilkoma szalikami i chustami, a na to nałożyć jeszcze kominiarkę tyłem na przód), to nie jest z nim aż tak źle... W każdym razie, kota w worku nie kupujecie – kociaczek z worka wypełzł, tyle że brak mu jednej łapki... oraz ogonka, sierści w kilku miejscach, fragmentu ucha i ma lekko przypalone wąsy – ale któż z nas jest idealny?
Biografia: Historia Rufusa jest dość żałosna (jak i on sam, huehue), ale warto choć po części przedstawić te poskręcane jak kiszki dzieje, bo co lepiej opisuje człowieka, jeśli nie czyny? Pozwolę sobie ominąć jego dzieciństwo i okres nauki, ponieważ nie należą one do najciekawszych ani nie zawierają żadnych dramatycznych zdarzeń lub traumatycznych wspomnień (ojciec ani nie pił, ani go nie bił, ani też sam Ruff nie odkrył w sobie magicznych zdolności, dzięki którym miałby zostać uczniem Hogwartu – no po prostu żenua, chłopak się nie postarał). Kto wie, być może właśnie przez aż nadmiar rodzicielskiej miłości i swobody, które w młodości otrzymał, wyrósł z niego taki namolny bęcwał?
Nie pytajcie mnie, w jaki sposób, bo naprawdę nie mam pojęcia, ale gdy miał trochę ponad dwadzieścia lat, znalazł sobie dziewczynę! Całkiem ładną, a to w zupełności wystarczało, by spełnić wymagania naszego drogiego bohatera. Po pewnym czasie kupili mieszkanie w Los Angeles (jeśli chcemy być już szczegółowi, to on tylko się dołożył), zamieszkali razem... Po kilku latach ich wspólnego życia, a raczej antagonistycznej relacji polegającej na pasożytnictwie ze strony Payne'a, biedna dziewczyna przestawała psychicznie wytrzymywać w związku. Ruff nie miał wyrzutów sumienia z powodu braku stałej pracy oraz chęci jej podjęcia (w tamtym okresie zatrudniał się tylko dorywczo lub sezonowo, kiedy nie miał już od kogo wydębić pieniędzy), niemal zerowego wsparcia w kwestiach finansowych, czy nawet całkowitego braku ingerencji w utrzymywanie domu w czystości. Ale po cóż on miał się wysilać, przykładowo myjąc naczynia, skoro jego dziewczyna miała już w tym większe doświadczenie i robiła to o wiele lepiej? Niedorzeczne! Takim oto sposobem dziewczyna Rufusa stała się jego byłą dziewczyną. Z równie niewiadomych mi przyczyn, co fakt, że się z nim związała, wciąż pozwalała mu u siebie mieszkać. Chyba po prostu bardzo lubiła narzekać na nieróbstwo pana P. i żal jej było z tego rezygnować. Albo, co najprawdopodobniejsze, w głębi serca była dobrą duszyczką i miała świadomość, że pozostawienie Rufusa na łasce losu zakończyłoby się rychłą katastrofą.
Kiedy miał jakieś dwadzieścia siedem lat, przechodził dość dziwny okres w życiu. Czegoś mu brakowało, lenistwo zaczynało go nudzić... Do tego stopnia, że zaczął czytać (dotąd jednym źródłem pisanym, po które sięgał, był program telewizyjny)! Gdy jego eks zobaczyła go pewnego dnia po powrocie z pracy z książką w ręku, prawie się rozpłakała. Inna sprawa, że był to podręcznik do Kamasutry, a potem przyszła pora na takie dzieła literatury jak „Balsam dla duszy miłośnika kotów”, „101 Psich Sztuczek”, czy w końcu „Kotki Rasowe – Wielka Kociopedia” i „Encyklopedia Ras Psów – Kompendium”... A było tego tylko coraz więcej i więcej! Przeczytał stosy książek, podręczników i poradników o tematyce felinologicznej i kynologicznej, a nawet prenumerował kilka czasopism specjalistycznych obejmujących te pasjonujące go dziedziny nauki. Odkrył w nich swą pasję. I właśnie wtedy to nastąpiło. Coś, czego nikt nigdy się nie spodziewał, nie oczekiwał nawet w najśmielszych snach i marzeniach, coś niemożliwego, po prostu cud – Rufus postanowił znaleźć sobie stałą, prawdziwą pracę, której naprawdę by się poświęcił. Fala zaskoczenia, jaką wywołał tym postanowieniem, doprawdy pozwoliła uwierzyć najlepiej go znającym przyjaciołom we wszystko. Te poszukiwania pracy zajęły jednakowoż o wiele więcej czasu, niżby ktokolwiek przewidywał.
Oczywiście, po tak namiętnym zagłębianiu się w tematykę zwierzęcą, zamarzyła mu się praca związana z futrzakami. Nie wiedział za bardzo, jak się zabrać za jej szukanie, postanowił więc obdzwonić rodzinę w nadziei, że może przez znajomości najłatwiej uda mu się zdobyć jakąś przyjemną posadkę. Rodzina Rufusa, rozrzucona po wszystkich kontynentach, należała do jednej z tych niedorzecznie wielkich, w których nie wiadomo skąd, jak i kiedy namnożyło się tyle ciotek i wujków, więc pole do popisu miał spore. W końcu, po kilku telefonach, jeden z jego braci przyrodnich stwierdził, że może mu załatwić świetną robotę, i to zaledwie kilkanaście kilometrów od miejsca zamieszkania Payne'a! Pełen nadziei natychmiast się zgodził, nie wypytując wiele o szczegóły. Jak się okazało, praca, owszem, zapewniała bardzo bliski kontakt ze zwierzętami, ale... martwymi. Posadą, którą Rufus miał objąć, był sprzątacz zwłok zwierząt, które w nieodpowiednim czasie przechodziły akurat przez drogę. Koniec końców, robota ta nie była wcale najgorsza, płaca również w miarę przyzwoita, a poza tym głupio byłoby się tak nagle wycofać. Jednak zawód ten wiązał się z oczywistym niebezpieczeństwem. I gdy pewnego razu Ruff, zeskrobując resztki pechowej wiewiórki z jezdni, omal nie został potrącony przez tira, wreszcie zrezygnował. Mało brakowało, a podzieliłby los rudego gryzonia! Potrzebował półrocznej terapii, by dojść do siebie po tym traumatycznym wydarzeniu. Niemniej jednak, podjęcie tej pracy było jednym z najważniejszych, przełomowych etapów w życiu Rufiątka; zarabianie na siebie tak mu przypadło do gustu, że kolejne cztery lata spędził na czynnym poszukiwaniu pracy i przeskakiwaniu ze stanowiska na stanowisko oraz z miasta do miasta, by wynajdywać coraz to bardziej albo mniej interesujące posady u kolejnych członków rodziny lub ich znajomych. Opisanie tu tych czterech lat zajęłoby wieczność, więc z racji, że to dość długi okres, chyba sobie daruję. Jestem jednak przekonana, iż Rufus z chęcią opowie anegdotkę lub dwie o jego krętej ścieżce kariery, a przy tym na pewno wspomni parę rodzinnych historyjek, których aż nadto nasłuchał się od wszelkich wujków, kuzynek i całej reszty rodzinnego motłochu.
Na żadnym stanowisku nie zatrzymał się jednak na dłużej. Wciąż marzyła mu się godna praca ze zwierzętami, a tester karmy dla psów albo czyściciel klatek dla goryli lub inne tego typu godne zawody, na jakie dotąd trafiał, nie należały do najatrakcyjniejszych. W końcu, po wielu trudach, udało mu się znaleźć okazję na podjęcie pracy idealnej. Jedna z ciotek z ktotamwie czyjej strony, mieszkająca w Sydney, zaproponowała, że może za friko załatwić mu kurs przygotowujący do pracy groomera i wziąć go na praktyki do swojego salonu. Trochę to daleko było, ale... psi fryzjer? Rufus poczuł się w tamtym momencie jak małe dziecko w świąteczny poranek, otwierające wymarzony prezent spod choinki. Nie miał zamiaru przepuścić takiej okazji i następnego dnia już leciał do Sydney.
Ciotka, kobieta w podeszłym już wieku, której nigdy nawet w życiu nie widział, zdawała się uosobieniem dobroduszności – ugościła go u siebie, dała dach nad głową, załatwiła kurs i pracę... Po miesięcznych przygotowaniach do podjęcia zawodu, przystając z radością na jej propozycję, zatrudnił się w prowadzonym przez nią salonie pielęgnacji zwierząt. Robociło mu się tam tak dobrze, że tydzień planowanego pobytu przerodził się w miesiąc, miesiąc w pół roku, a pół roku w cały rok. Być może rok przerodziłby się w kilka lat albo i kilkanaście, ale ponieważ Bozia ma swoiste poczucie humoru, sprawa nieco się skomplikowała... Ciotka oznajmiła, iż zdecydowała się na przeprowadzkę do innego miasta i zadecydowała, że odda mu swój dom, gdyż Rufus „jest dla niej jak syn”. Mieszkanie to niewątpliwie jednak wymagało znacznego odświeżenia, więc niejako pchnięty do tego Payne, nie czekając, aż ciotka wszystko załatwi, zaczął renowację domu. Szczęśliwy jak stado świnek, zaciągnął kredyt na remont – wkrótce miał nazywać to miejsce „swoim własnym”. Wyobrażał sobie, jak zaprasza swoją byłą dziewczynę i jak opada jej szczęka, kiedy opowiada skromnie o swoich „ciasnych czterech kątach”... Miał nawet na oku lokum na własny salon groomerski, który planował nabyć zaraz po remoncie! Nie przewidywał żadnych przeciwności. Tymczasem rzeczywistość już wkrótce miała zepsuć mu nieco wizję przyszłości. Przeciągało się to wszystko i kolejny rok szybko minął na powtarzanych w kółko obietnicach. I kiedy wreszcie Ruff zakończył odnawianie domu, ciotka, ni stąd, ni zowąd, oznajmiła mu, iż ma się stąd wynieść. Zagroziła, że jeśli nie zniknie z własnej woli, to osobiście zgłosi go gdzie trzeba i na pewno z chęcią Rufuska deportują. Wyplątał się jakoś ze spirali długów i spłaciwszy kredyt na coś, co nawet do niego nie należało i nigdy należeć nie miało, został bez dachu nad głową, bez pieniędzy, bez pracy; bez żadnych nadziei po prostu. Bo z rodziną dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach.
Rufus nie miał pojęcia, co robić. Potrzebował pomocy, i to nie tylko finansowej. Problem tkwił w tym, do kogo się o takową zwrócić. Wstyd byłoby prosić o wsparcie znajomych, którym naopowiadał, jak to dobrze mu się wiedzie i jaki piękny wybudował sobie domek. Skomleć o pomoc do rodziny też mu nie pasowało – z nikim nie miał aż tak zażyłych stosunków, a poza tym z pewnością historyjka o nim szybko rozniosłaby się po wszystkich członkach jego rozległej familii i stałby się kolejną zabawną anegdotką opowiadaną przy obiedzie. Męska duma kategorycznie odrzucała więc ten pomysł. Był jednak wciąż ktoś, u kogo nie mógł zyskać już gorszej opinii, ktoś dobroduszny, kto i tak miał go za największego nieudacznika – jego najukochańsza eks-dziewczyna! Któż inny po długim okresie niedawania praktycznie żadnych znaków życia zgodziłby się pomóc takiej wyjątkowo niewybitnej jednostce jak Rufus? Tylko skończony idiota albo ktoś o czysto-złotym serduszku. Gdy zadzwonił do niej z wyjaśnieniem problemu, otrzymał w zamian tylko jazgot i dziamanie, ale wystarczyło parę zrozpaczonych telefonów, by ją złamać. Czasem posiadanie miękkiego serca jest nieopłacalne. Oprócz tego, że dziewczyna winiła go za wszystkie nieszczęścia, które jej się w życiu przydarzyły, to poczuwała za niego swoistą odpowiedzialność, więc, chcąc nie chcąc, zdecydowała się podać dłoń damie – tfu! – rycerzowi w opałach. Przyleciała do Sydney, z szaleńczą wręcz przyjemnością skorzystała z okazji powrzeszczenia na Rufusa na żywo i zgodziła się, by mógł pomieszkać znów u niej, w Los Angeles. Jakimś cudem udało się jej nawet pokojowo odzyskać od ciotki część pieniędzy oraz rzeczy należących do Rufusa! I tak oto koło zatoczyło swój chaotyczny krąg. Co do samego lotu, przez drogiego Fuska musieli przenocować na lotnisku. Uznał on bowiem, że samolot, którym mieli początkowo lecieć, jakoś dziwnie krąży wokół lotniska, a to niepodważalna oznaka problemów z samolotem i on nie ma zamiaru do niego wsiadać! I takim sposobem wylecieli dopiero następnego dnia, lotem numer 815. Fakt, Rufusik nie popisał się i tym razem. Lecz Wieczny Życia Krąg doprowadził go tu, ponieważ musi wypełnić swe wielkie przeznaczenie! Nie no, żarcik. Pewnie po prostu któryś z bogów skapnął się wreszcie, że Rufus mógłby skorzystać z porządnego kopniaka w kuper i ułożył mu pod nogami szereg kłód, w nadziei, że żadnej nie ominie i po każdej wyrżnie ryjkiem w ziemię. Gdyby nie był tak irytującym typem człowieka, można by go nawet troszkę pożałować, ale jest, jak jest i tylko łudzić się można, iż katastrofa zdoła coś w nim zmienić.
Informacje zdrowotne: CZY ZGADZASZ SIĘ NA:
1. silne urazy [np. złamania, głębokie rany] {tak}
2. lekkie urazy [np. zwichnięcia, skręcenia] {tak}
3. otępienie jednego ze zmysłów {tak}
4. tymczasowa utrata jednego ze zmysłów {tak}
5. trwała utrata jednego ze zmysłów {tak}
6. utrata jakiejś części ciała {tak}
7. wpływ na psychikę (np. amnezje, omamy) {tak}
8. choroby [różnego typu] {tak})
Dodatkowe informacje:– Jest zagorzałym fanem filmów sci-fi i horrorów.
– Z wielką namiętnością ogląda również wszelkie kreskówki i bajki dla dzieci.
– Po umyciu rąk zawsze strzepuje z nich wodę dokładnie trzy razy.
– Jedyny film, na którym płakał to „Mój przyjaciel Hachiko”.
– W gruncie rzeczy łatwo go przestraszyć oraz ma tendencje do przesadzania i wyolbrzymiania rzeczy.
– Wierzy, że kiedyś nastąpi apokalipsa zombie.
– Zakładanie butów zawsze zaczyna od prawej stopy.
– Gdy ktoś przyzna mu rację, radość od razu tryska z niego jak krew z tętnicy i automatycznie zyskuje dobry humor na cały dzień.
– Choć pozornie próbował o wiele mniej przyjemnych profesji, to najgorzej wspomina pracę w call center.
– Zawsze uważnie przeżuwa wszelkie posiłki, ponieważ nie chce umrzeć w tak idiotyczny sposób, jak udławienie się kawałkiem jedzenia.
– Zwierzętami, których najbardziej nie lubi i których się boi są kangury.
Jamie N. Commons - Lead Me Home