[8:29]
Pierwszy zegarek śpieszył się równo o dziesięć minut. Drugi o czternaście,
zero-cztery-dwa-dalej-sześć-plus-dwa-więc-osiem, osiemset czterdzieści naliczonych szybko w myśli sekund przemijających z godnym podziwu, rytmicznym cykaniem, które na dłuższą metę zaczynało doprowadzać do szału wszystkich, tylko nie samą zainteresowaną, martwiącą się tylko o to, czy aby na pewno jeden z najcenniejszych przedmiotów w jej życiu nie zginie żałosną śmiercią przez zgniecenie butem jakiegoś spieszącego się na samolot tępaka. A ona przecież nie chciała biegać wkoło na ostatnią chwilę i zachłystywać się rozpaczliwie powietrzem – skróciła więc swoje wyobrażenie o pozostałym jej czasie o te naście minut, aby mieć pewność, że tym razem przybędzie na czas, a nawet za szybko. Za szybko, za szybko, za szybko. Nie lubiła czuć na karku nieprzyjemnego, pośpieszającego oddechu, który mobilizował ją okrutnie do działania z prędkością praktykującego arachnofoba uciekającego naprędce przed rozwścieczonym, włochatym do granic możliwości pajęczakiem.
Wskazówki leniwie wędrowały po cyferblacie, kiedy siedziała wraz z pozostałą dwójką uczniów na ławce i gapiła się ze znudzeniem na własne trampki, nieco znoszone, ale nie przeszkadzało to w byciu tymi
ukochanymi, nawet jeśli czubki, niegdyś białe, nabrały zielono-żółtawego odcienia, a czarny, sięgający za kostki materiał zdążył nieco zbladnąć. Nie zauważyła nawet, że do podeszwy przykleiła jej się co najmniej jednokrotnie przeżuta guma, jednak czemu jej wielki umysł miał skupiać się na takich przyziemnych drobnostkach, zamiast dryfować już w przestworzach i rozważać na temat rzeczy godnych (albo i nie) uwagi?
-
Blafwiodrsbhtaesghdtyjtsrhgfnx!
Zamrugała kilkakrotnie sklejonymi od zmęczenia oczami i odwróciła leniwie głowę w stronę nieznajomej jej kobiety, która z tak pięknym australijskim akcentem mruczała coś niewyraźnie; a może to niepracujący jeszcze z niewyspania umysł nie zrozumiał znaczenia wibrujących w powietrzu wiązanek zgłosek, zapewne układanych z niewyobrażalną starannością. Ziewnęła więc szeroko, nie fatygując się nawet, żeby zakryć usta dłonią.
-
Gsldfgvidofbazdsefa piętnaście
akgnserohsh, ofiszefsefog się. Na pewno
aslfkjsdhgadh?
- Na pewno.
- A Wendy?
Nieznajoma kobieta, Georgia i
ten-drugi, którego imienia Wendy za nic w świecie nie mogła zapamiętać, zdążyli już wstać oraz uruchomić to swoje poganiające i wyczekujące natychmiastowej odpowiedzi spojrzenie. Odpowiedzi? To było jakieś pytanie?
- C-co proszę? – wymruczała cicho, obejmując się w ochronnym geście dłońmi i jeszcze mocniej wtulając w sweter, który miał rozgrzać jej z nieznanych powodów zmarznięte kończyny.
- Na pewno wzięłaś wszystkie
sklfnaigaserh?
- …głooowa mnie boli.[8:58]
Kaskady bólu bezczelnie zalewające jej głowę nie ustały, kiedy – dosłownie - wpychano ją na pokład samolotu, a ona niczym bezwolna marionetka sunęła się do przodu, potykając o swoje własne (
nie-swoje-własne również) nogi, co chwilę łapiąc wysuwający się z kieszeni wielkiego, szarego swetra zegarek i kontrolując, czy wzorzysta spódnica niefortunnie jej się nie podwinęła. Afera z biletami, która unieruchomiła ich na dobry kawał czasu i jeszcze brutalnie rozdzieliła w samolocie, zdawała się jej nie przeszkadzać. Wtedy myślała tylko o tym, żeby móc rozsiąść się w fotelu przy oknie i uciąć sobie drzemkę… albo lepiej, zaczytać się w swej ukochanej „Jeszcze krótszej historii czasu”. Spojrzała na zawieszony na szyi zegarek, jedyny, który wskazywał prawidłowy czas; jednak kiedy sekundę później bezimienna kobieta wymruczała pytanie o godzinę, Wendy mogła tylko otworzyć szeroko usta, z których nie wydobył się najmniejszy nawet dźwięk. Zerknęła na cyferblat po raz kolejny, tym razem odczytując już z niego godzinę, po czym zręcznym zwodem uniknęła obowiązku dalszej konwersacji i zatopiła się we wskazanym wcześniej fotelu, ciesząc się w duchu na możliwość oglądania z bliska chmur – tak jak za każdym razem, kiedy podróżowała samolotem.
[9:08]
Uszy zatkały jej się tak mocno, że przestała słyszeć muzykę płynącą lekko z ulubionych słuchawek.
[11:34]
Coś było nie tak. Wendy zmarszczyła delikatnie czoło i wychyliła nos znad książki, zatrzymując się gdzieś w okolicach fragmentu
„naruszoną, lecz emitowałaby tyle promieniowania, że mogłaby unicestwić wszelkie życie na naszej…”. Zerknęła ukradkiem na siedzącego obok niej mężczyznę, otuliła się szczelniej swetrem i wróciła do teorii związanej w pewien sposób z wymieraniem morskich stworzeń; fakt, czytała to tak często, że niemal każde zdanie odbiło się pamiątkowym piętnem na jej umyśle, nie umniejszało to jednak przyjemności, jaką była możliwość coraz to dokładniejszego poznawania dzieła.
[12:38]
Coś w okolicach jej stóp zastukało niebezpiecznie, na co oczy dziewczyny nagle się rozszerzyły; drgnęła (zupełnie jakby opanował ją niespodziewanie jakiś skurcz czy atak epileptyczny) i zaraz schyliła się, szukając w okolicach swoich stóp błyskotki. Bo… bo
jak mogła pozwolić, żeby jej ZEGAREK znalazł się na niebezpiecznej posadzce, zamiast z wdziękiem tkwić w jej kieszeni? No? No jak?!
Podniosła buty, które już przed godziną zdążyła zdjąć, po czym postawiła je sobie na kolanach, brudząc szaro-brązowym pyłem czarne, dość grube rajtuzy. Otworzyła lekko w wyrazie szoku usta, rozglądając się na boki, zaglądając do wszystkich kieszeni, sprawdzając, czy na pewno na *
NIM*
[świętości jaką był zegarek - przyp. aut.] nie siedzi. Przy okazji strąciła też ze swojego siedzenia luźno leżący na nim notatnik, a wraz z nim długopis, który poturlał się i zniknął w ciemności, gubiąc się na wieki. Żegnaj, najdroższy długopisie! Poturlaj się lepiej z gracją do jakiejś szczęśliwszej części samolotu, a może nie roztrzaskasz się na śrubki i sprężynki.
[12:41]
A jednak na nim siedziała. Przeklęty,
przeklęty zegarek; tak bardzo przeraziła ją wizja zgubienia go.
[12:59]
Łup-łup bęc. Przeszkodzono jej w delektowaniu się zdaniem
„warunek brzegowy dla wszechświata polega na tym, że nie ma on brzegu”, kiedy ogłoszono wszem i wobec, że trzeba zapiąć pasy. Gdyby nie to, że przeraziła się niemal w stopniu śmiertelnym, to przewróciłaby pewnie tylko oczami i kontynuowała odkrywanie (wraz z Hawkingiem) tajemnic Wszechświata, no ale zdrowy rozsądek nakazał jej posłuchać komunikatu.
I założyć buty, co zabrało jej kilkanaście sekund życia.
Potem przez długi czas zastanawiała się,
po cholerę je włożyła. Ale dopiero
potem, potem, potem. Przecież teraz miała ważniejsze sprawy na głowie. Na przykład… na przykład martwienie się o własne życie, o! ...I o to, że w najgorszym wypadku już nigdy nie dowie się, kto zasiądzie na Żelaznym Tronie. Abstrakcyjne są myśli człeka zagrożonego.
to jest chyba najgorszy post, jaki w życiu napisałam. nie traćcie więc o mnie resztek dobrego mniemania! umiem pisać lepiej. chyba D: