KARTA POKŁADOWALot nr 815, Oceanic Airways, Sydney - Los AngelesDane pasażera: Imię i nazwisko: Isaac Howell
Data i miejsce urodzenia: 18 czerwca 1986; Perth, Australia
Zawód: artysta, pisarz, twórca, samobójca
Kwestionariusz podróżny:
Klasa przelotu: biznesowa
Miejsce przelotowe: D16
Cel podróży: odpoczynek od rzeczywistości, czyli akcja reanimująca
Podróżował z: siostrą i ojcem
Kwestionariusz osobowy:
Wygląd: Nie zwróciłbyś na niego uwagi, sprawnie przemyka i gubi się w tłumie, zdaje się, że przez lata opanował tą zdolność do perfekcji. Potrafi być niewidzialny, jeżeli chce. Można było go często spotkać, siedzącego na ławce w parku ze wzrokiem utkwionym w jakimś niezidentyfikowanym, odległym punkcie. Wiatr smagał jego niemal czarne i nigdy nie ułożone włosy, które odziedziczył po ojcu. Zielone oczy miał po babci, szare cienie pod nimi zawdzięczał kolejnej nieprzespanej nocy.
Był blady i dość mizerny, co pewnie było skutkiem okropnej diety, złożonej z papierosów i wczorajszej kawy. Dwudniowy zarost stał się już praktycznie nieodłącznym elementem jego wizerunku, tak samo jak często drżące ręce i wąskie, nierzadko spierzchnięte usta. Miał lekką wadę serca – zespół Barlowa, którą zdradzały jednak wyłącznie lekko trzęsące się ręce, ‘to z zimna’ – mówił.
Skórzana kurtka, przetarta w paru miejscach, z którą nie rozstawał się z wartości sentymentalnych, sprane jeansy i w pośpiechu zawiązane trampki, które jak twierdził, nie wypadały mężczyźnie w jego wieku. Przewieszona przez ramię torba listonoszka, w której zwykł nosić cały swój dobytek, gdyby pod nagłym impulsem zechciał uciec z rodzinnego miasta. Zazwyczaj jednak z takim samym rozczarowaniem sobą, malującym się w zmęczonych oczach, wracał do pustego mieszkania.
Charakter: Zastanawialiście się kiedykolwiek, jak wielki wpływ na naszą psychikę i nasz charakter mają osoby, które zapraszamy do swojego życia, albo które – wręcz przeciwnie – wpraszają się same? Może nam się pozornie wydawać, że jesteśmy pod tym względem niezależni, możemy nawet z tym walczyć, ale na rezultaty będą marne, a my wyniszczeni. Niepewni, kim jesteśmy naprawdę.
Wszystko to zaczyna się za drzwiami rodzinnego domu. Jaki jest? Jakimi osobami są nasi rodzice? Rodzeństwo? I w jaki sposób przekłada się to na nas?
Isaac we wczesnych latach swojego dzieciństwa był dość szczęśliwy. Rzadko kiedy widywano go bez promiennego uśmiechu na twarzy, tego, który ma w sobie nutkę młodzieńczej naiwności, brakującej dorosłym. Podczas pochmurniejszych dni stanowił jasną iskierkę dla rodziców, będącą w stanie rozświetlić mrok, czy to ciepłym słowem, wyuczonym na pamięć wierszykiem, czy misternie wykonaną laurką.
Sąsiadki zwykły chwalić ułożonego synka państwa Howell, który już wtedy odznaczał się przesadną szarmanckością, która z czasem jednak zgubiła się gdzieś po drodze i wtopiła w jego chłodne wnętrze.
Na tym etapie nikt nie mógł powiedzieć, aby chłopiec sprawiał jakiekolwiek problemy wychowawcze. Wydawało się, że jest podręcznikowym przykładem idealnego dziecka i nic nie mogło pójść nie tak.
Jednak domowa tragedia odcisnęła na nim swoje piętno. Negatywne emocje pomiędzy jego rodzicami, z czasem zaczęły udzielać się i jemu. Rzadziej się śmiał, rzadziej się odzywał. Podświadomie nie chciał prowokować kolejnej kłótni, którą mogło wywołać każde nieodpowiednie słowo. Stał się wyjątkowo cichy i małomówny, a słowa, które przestały wypływać z jego ust, odkładały się z tyłu jego umysłu, gromadząc w tej otchłani przez lata. Z początku stosunkowo neutralne, z czasem przybierały na negatywnym wydźwięku. Krytyce najczęściej poddawał samego siebie, nie dostrzegając często winy w innych, a przelewając ją na siebie. Już wtedy zaczęły się objawiać jego skłonności autodestrukcyjne.
Często wychodził z domu, rzadko wracał o ludzkiej porze. Mało sypiał i jeszcze mniej jadł, próbując zwrócić na siebie uwagę rodziców. Paradoksalnie, państwo Howell mogli nie zauważyć, że wciąż mają syna. Niezbyt często się widywali, o rozmowach nie wspominając.
Sam Isaac nigdy nie potrafił się narzucać swoją osobą, jeżeli w tym wypadku o narzucaniu się można w ogóle mówić.
Podczas rozwodu wszystkie złe i gorsze cechy, które wyrobił sobie przez lata jedynie przybrały na sile i zdawały się jeszcze bardziej wyraźne.
Z każdym kolejnym rokiem coraz mniej uwagi poświęcał swojej rodzinie i wąskiemu gronu przyjaciół. Ze skromnego chłopca stał się aroganckim, zarozumiałym i dumnym młodzieńcem, z pierwszym napisanym sonetem, czy rozdziałem powieści stał się święcie przekonany o swojej wyższości, utożsamiając się ze stereotypowym poetą. Krytyczny, przesadnie ambitny, indywidualista.
Dużo pił, jeszcze więcej palił. Nie mając nikogo, o kogo mógłby się zatroszczyć, przelał to uczucie na samego siebie, stając się tym samym niezwykle zimny dla otaczających go ludzi. Kierował się w życiu przede wszystkim egoizmem i swoim dobrem, nie pamiętając o nikim innym i prowadząc iście hedonistyczny tryb życia.
Biografia: Początki zawsze wyglądają tak samo. Według mnie? Banalnie. Mówią, że przychodzimy na świat, jako biała, niezapisana kartka, czekająca na to, aż zapełnimy ją niedbałym, albo - wręcz przeciwnie – pedantycznym pismem.
Jak na ironię prolog nigdy nie należy do nas samych. Nie możemy wybrać sobie osób, które będą przy naszych narodzinach, ani miejsca w którym to się stanie. A czasami tyle wystarczy, aby zniechęcić czytelnika.
Więc jak wyglądał mój? O dziwo nie sprawiłby wtedy, że chciałbym uciec gdzie pieprz rośnie. Dzisiaj z kolei rzadko kiedy do niego wracam, może jest to spowodowane faktem, że zbyt bardzo kontrastuje z moim życiem? Przesadne szczęście mnie przeraża i wręcz paraliżuje, to chyba swojego rodzaju fobia, o której nigdy nie wspomniałem terapeucie.
Moją introdukcję znam tylko z opowiadań, nie mogę powiedzieć, czy nie zostały podkoloryzowane, ale wiedziałem, że radość moich rodziców – przynajmniej w tamtym momencie – była jak najbardziej autentyczna, nawet teraz mogę sobie wyobrazić ich uśmiechnięte twarze, które jak mijał czas widywałem coraz rzadziej.
Wczesny poranek osiemnastego września, bardzo wczesny, mama zawsze śmiała się, że dlatego jestem nocnym Markiem. To znaczy, kiedy jeszcze się śmiała.
“Don't think of what's past!" said she. "I am not going to think outside of now. Why should we! Who knows what tomorrow has in store?”
Wyraźnie pamiętam dwa wspomnienia z dzieciństwa, reszty chyba nie do końca świadomie się pozbyłem.
Pierwsze z nich jest o wiele przyjemniejsze, wbrew pozorom dość często wracałem do niego myślami podczas cięższych dni. Wydaje mi się, że to jedna z tych chwil, kiedy nasza cała rodzina była w jednym miejscu, zwyczajnie szczęśliwa. I chociaż mógłbym się tego wypierać nawet przed samym sobą, wiele bym oddał, aby wrócić do tamtych czasów.
To jedno z tych wspomnień, co do których nie jestem jednoznacznie pewny, czy zagnieździły się w moim umyśle, czy może pamiętam je jedynie z fotografii, ale to chyba nieistotne.
Miałem niewiele ponad rok, a ono samo – wspomnienie – wydaje się przebłyskiem w tej nicości, kiedy cofam się w przeszłość, aż do jej początków.
To jedna z niewielu dat, które pamiętam – dwudziesty czerwca, szpital. Ojciec trzymał mnie za rękę i drżał nieznacznie pochłonięty szlochem - jak podejrzewałem – z radości. Na łóżku leżała mama, nieco zaczerwieniona, kropelki potu na jej czole wciąż nie zdążyły wyschnąć; ale była uśmiechnięta, jak my wszyscy, kiedy wpatrywała się w trzymaną w ramionach dziewczynkę z nienaturalną burzą blond włosów.
Teraz kiedy o tym myślę, może podświadomie wiedziałem, że rodzeństwo sprawia, że jesteśmy mniej samotni w tym okropnym świecie. Zawsze uważałem się za bystre dziecko.
Czy w czymś mi to pomogło? Nie sądzę, wydaje mi się, że miałem wręcz pod górkę, zbyt częste i intensywne myślenie i analizowanie rzeczywistości rzadko komu wychodzi na dobre. Dlatego może z czasem, i z kolejnym wnioskiem, drugie wspomnienie, które zakorzeniło się w moim umyśle zaczęło wydawać się jeszcze bardziej przykre.
Czasami mam wrażenie, że głos ojca wciąż odbija się echem w mojej głowie, kiedy po raz pierwszy wykrzyczał w furii, że jestem tym, co pogrążyło rodzinę. W milczeniu i ze spuszczonym wzrokiem pozwalałem, aby wymierzał mi policzek każdym kolejnym słowem. Miałem niespełna siedem (?) lat, ale już wtedy zaczęły się problemy. Pamiętam wciąż zaciśnięte gardło, które towarzyszyło mi w tym momencie, i piekące oczy, kiedy próbowałem wstrzymać łzy. W naszym domu nie było miejsca na płacz, nie mogłem płakać przy rodzicach, nie mogłem płakać przy siostrze. Chciałem uchodzić za silnego, stałem się odrętwiały.
Kiedy doszliśmy do momentu, w którym w tygodniu było więcej gorszych, niż lepszych dni dla naszej rodziny, zacząłem zapominać, że w ogóle mieliśmy dobre momenty. Myśl, że coś straciliśmy była bardziej bolesna, niż myśl, że nigdy tego nie posiadaliśmy.
Z początku nie rozumiałem co jest powodem kłótni, a jako dość łatwowierny w tamtych czasach chłopiec wierzyłem we wszystko, co zostało mi powiedziane. W tym wypadku przyczyną sporów byłem ja. Dopiero z czasem wysnułem inne teorie i wyciągnąłem inne wnioski z rozmów - czy raczej kłótni – rodziców, kiedy bez względu na to, od czego się zaczynały, zawsze kończyły się na temacie pieniędzy.
Oczywiście, że nie mogło mi to umknąć. Pamiętam ciasne mieszkanko, malowane za każdym razem, kiedy w którymś kącie pojawiał się grzyb. Pamiętam dni, kiedy na obiad nie było nic poza cienką zupą z paroma ziemniakami. Pamiętam chwile, w których mama odwracała naszą uwagę, kiedy przechodziliśmy obok stoisk z zabawkami w supermarketach. Ale nigdy nie byłem wymagający, rzadko kiedy narzekałem na nasz niedostatek, a jeszcze gorzej czułem się prosząc rodziców o parę drobnych.
I wbrew pozorom nie sądzę, że miałem złe dzieciństwo, to znaczy, do czasu. Kiedy przypominam sobie tamte lata, celowo staram się myśleć jedynie o okresie, w którym rodzice wciąż się kochali, inna sprawa, że nigdy nie potrafię pozostać jedynie przy nim.
“We need those who pray constantly to compensate for those who do not pray at all.”
Kolejne wspomnienie? Ten słoneczny dzień, którego blask ironicznie kontrastował z nastrojami nas wszystkich. Stałem w przedpokoju, kołysząc się na palcach stóp, z rękoma splecionymi za plecami. Wtedy nie byłem już uznawany za grzecznego, a za małomównego. Tamtego dnia też nie odezwałem się ani słowem, zresztą, nikt nie zwracał na mnie uwagi. Każdy był zajęty samym sobą. Mama od rana pakowała walizki ojca - z uśmiechem stwierdziłem, że czekają nas wakacje, coś, co pozwoli nam odpocząć od rzeczywistości i naprawi to, co niszczało przez te wszystkie lata. Kiedy wytargałem swoją spod łóżka usłyszałem, że my nigdzie nie wyjeżdżamy. I chociaż oznajmiła to z cieniem uśmiechu na ustach, który widziałem później coraz rzadziej, miałem wrażenie, że coś we mnie pękło.
Przez tłumione łzy, pamiętam zamazany obraz, kiedy ojciec opuszczał mieszkanie, z dwoma zbyt potężnymi walizkami w dłoniach, aby oznaczało to krótką konferencję.
Później były już tylko pojedyncze rozmowy przez telefon, sztywne i oficjalne. Krótkie, zakończone zawsze stwierdzeniem, że ma dużo pracy.
Kolejny raz zobaczyliśmy się dopiero w sądzie. Nikt nie tłumaczył mi, ani Rosie zbyt wiele, ale byliśmy na tyle duzi, aby wiedzieć, co się dzieje. Czuliśmy się samotni, siedząc ramie w ramie. Ale czy kogoś to obchodziło?
Wpatrując się w tatę, znajdującego się po przeciwległej stronie sali, zrozumiałem to, co poczułem już jakiś czas temu, kiedy opuszczał mieszkanie. Mówią, że zrozumiesz jak bardzo na czymś Ci zależało, kiedy to stracisz. I był to moment, w którym podjąłem decyzję, że na niczym już nie będzie mi zależeć.
“Great griefs exhaust. They discourage us with life. The man into whom they enter feels something taken from him. In youth, their visit is sad; later on, it is ominous.”
O kolejnych latach nie można powiedzieć wiele, nie przeżyłem ich, po prostu egzystowałem. Nigdy nie byłem silny psychicznie, a z chwilą, kiedy zostałem głową rodziny, stałem się też cieniem człowieka. Rzadko kiedy rozmawiałem z rodziną, całogodzinne rozmowy ze siostrą zamieniły się w krótkie zwroty grzecznościowe, jakbyśmy byli nieznajomymi. Relacje z matką ograniczyły się do przekazywania jej drobnej sumy pieniędzy na każdy dzień, w nadziei, że tym razem nie wyda ich na wódkę.
W chwili, w której potrzebowaliśmy siebie najbardziej, najbardziej się od siebie oddaliliśmy. Wtedy przypomniałem sobie mimowolnie o tym, co przed latami powiedział mi ojciec. Jego słowa chyba już nigdy miały mnie nie opuścić. Byłem tym, co pogrążało tą rodzinę. Dlatego byłem też tym, który jako kolejny przekroczył próg mieszkania.
Wbrew pozorom nie byłem złym człowiekiem. Myślałem, że robię coś dobrego i byłem gotowy zrezygnować z tych resztek pozorów, jeżeli im miało to pomóc. Czy tak było? Nie mam pojęcia, później już rzadko kiedy widywałem się ze siostrą, czy z matką.
"And what had I better do about it, sir?" he asked, after a pause.
"Oh--nothing, nothing; except chasten yourself with the thought of 'how are the mighty fallen.”
Nie mam pojęcia, gdzie upływały i gdzie gubiłem kolejne lata. Budziłem się i zasypiałem w ciaśniejszym mieszkaniu, niż nasze poprzednie – rzadko trzeźwy. Bywały dni, kiedy nie pamiętałem jaki mamy dzień, miesiąc, rok, ale nigdy nie udało mi się zapomnieć o mojej rodzinie. Jeżeli kiedyś uważałem posiadanie jej za coś tak ważnego, jak spełnienie każdej potrzeby fizjologicznej, teraz wydawała mi się już tylko brzemieniem.
Nie mam pojęcia, w którym momencie tak się pogrążyłem. Kiedy zacząłem przepijać większość wypłaty, zastępować obiady zupkami chińskimi i cerować swetry na łokciach. Zgaduję, że samotność wykańcza człowieka właśnie w ten sposób.
Szukałem ostoi we wszystkim, i chyba w tamtym okresie uświadomiłem sobie, że nic nie wpływa na mnie tak terapeutycznie, jak pisanie.
Pisałem o wszystkim i wszystko, opowiadania, wiersze, krótsze i dłuższe powieści. Czasami od rana do nocy nie odchodziłem od maszyny, czasami jedynie po kolejne kartki papieru.
Wtedy zasypiałem i budziłem się już przy niej, piłem tyle samo, ale wmawiałem sobie, że prowadzę iście artystyczny tryb życia. Za taką osobę też się miałem, za artystę.
“I was dying when you came.”
Jesienny wieczór. Wiatr huczał za oknami obskurnego pubu, a pożółkłe liście toczyły się leniwie po wilgotnym chodniku. Sączyłem leniwie trzecią już szklankę brandy; na kolejną nie było mnie stać. Jedną ręką dopalałem papierosa, drugą dopisywałem kolejną dopisywałem jeden z wersów jakiegoś banalnego tworu, który w tamtym momencie przeszedł przez moją głowę. Może zaśmiałbym się na myśl jak bardzo przypominało to scenę rodem z filmu kategorii B czy C, tyle, że już dawno przestało mnie to bawić.
Odchrząknąłem nieznacznie i przytargałem kartkę na pół, po raz kolejny uznając, że do niczego się nie nadawałem tamtego dnia.
Dźwięk nie był głośny, ale nie był też na tyle cichy, aby przeszedł niezauważony. Dziewczyna siedząca obok mnie odwróciła się energicznie w moją stronę, smagając mnie pasmami długich blond włosów po policzku. Ruth. Znałem jej imię, chociaż nigdy nie rozmawialiśmy. Spotkałem ją już parę razy w tym miejscu i musiałem usłyszeć, jak barman zwracał się do niej po imieniu.
Uśmiechnęła się promiennie, a ja jedynie zacisnąłem usta w grymasie. Musiałem wyglądać dla niej jak spłoszona sarenka, a moje przerażenie stało się jeszcze większe, kiedy wyrwała z mojej dłoni dwie części natarganego papieru, rozwinęła je i z dziecinnym zapałem złożyła w całość, niczym kawałki układanki. Nachyliłem się nieznacznie, próbując wyrwać z jej rąk moją własność, ale skutecznie uchyliła się ściągając brwi i w skupieniu przemykając oczami przez zapisane niedbałym pismem linijki. Poczym wybuchła głośnym, ale delikatnym śmiechem, a ja zrobiłem niemal to samo. Nie mam pojęcia, czy było to efektem zażenowania, ale nie robiłem tego już od dłuższego czasu.
Od tamtego momentu częściej się widywaliśmy, częściej też się śmiałem. Później ten dźwięk wypełnił też ściany mojego mieszkania i rzadko je opuszczał.
"To die would be an awfully big adventure."
Resztę pamiętam jedynie jako krótkie przebłyski. Puste portfele, zapłakaną Ruth, więcej opróżnionych butelek, dwie kreski na teście ciążowym i nieustanne kłótnie. Nie mogłem przywołać żadnych słów, które padły z mojej strony, wiem jedynie, że niesamowicie ją bolały.
A ja? Najzwyczajniej się bałem. Jedyny wzór do naśladowania jaki miałem, nie powinien nawet być nazywany w ten sposób. Ledwo mogłem sobie przypomnieć jego twarz. I chociaż zawsze uciekałem od miana tchórza, wtedy zorientowałem się, że nasze lęki dopadną nas prędzej czy później, ale zrobią to, na pewno.
Ktoś po raz kolejny trzasnął drzwiami. Zostałem sam w mieszkaniu, którego od jakiegoś już czasu nie nazywałem domem.
Zostałem sam i ponownie wróciłem do punktu wyjścia. Podobno zawsze następuje poprawa, przed kompletnym pogrążeniem się. Ja byłem żywym przykładem, jeszcze żywym.
Wtedy, pozbawiony wszystkiego, samolubnie postanowiłem umrzeć.
"Suicide is man's way of telling God, 'You can't fire me - I quit.'”
Miejscu, w którym się obudziłem, daleko było do nieba, piekła, czy chociażby czyśćca. I chociaż w żadne z tych miejsc nigdy nie wierzyłem, ogarnęło mnie rozczarowanie. Dopadło mnie też wtedy, kiedy usłyszałem przytłumiony głos pielęgniarki, ciche pikanie aparatury, a ostre światło słonecznie przedzierało się przez moje powieki. Poczułem delikatny materiał pościeli i czyjś wzrok utkwiony na sobie. Nie zajęło mi wiele czasu połączenie wszystkich elementów w całość, co nie znaczy, że nie byłem zaskoczony, kiedy osobą siedzącą obok okazała się Rosie. Uśmiechnąłem się lekko do niej na tyle, na ile byłem w stanie, chwilę później jej pięść starła ten irytujący wyraz z mojej twarzy.
Informacje zdrowotne: CZY ZGADZASZ SIĘ NA:
1. silne urazy [np. złamania, głębokie rany] {tak}
2. lekkie urazy [np. zwichnięcia, skręcenia] {tak}
3. otępienie jednego ze zmysłów {tak}
4. tymczasowa utrata jednego ze zmysłów {tak}
5. trwała utrata jednego ze zmysłów {tak}
6. utrata jakiejś części ciała {nie}
7. wpływ na psychikę (np. amnezje, omamy) {tak}
8. choroby [różnego typu] {tak}
Dodatkowe informacje:- Twierdzi, że jest wegetarianinem, ale prawdę mówiąc je wszystko, co się nawinie.
- Lubi pobijać rekordy w liczbie nieprzespanych nocy.
- Kiedyś wydał niemal całą wypłatę na wymarzoną maszynę do pisania, przez co cały miesiąc głodował.
- W szkole był prymusem, jednak nigdy nie poszedł na studia z powodów finansowych.
- Cierpi na wieczne migreny.
- Drama queen to jego drugie imię, niemożliwie wyolbrzymia swoje problemy.
- Wierzy, że wszyscy są biseksualni.
- Uzależniony od tanich papierosów, czerwonego wina i perfum.
- Kiedyś wydał dziesięć kopii swojej powieści i pozostawiał je w różnych miejscach licząc na to, że ktoś go odkryje.
- Zmienił wyznanie na ewangelicyzm, ale wciąż nie praktykuje.
- Uwielbia muzykę folkową.
- Główni bohaterowie jego powieści stanowią jego alter ego.
- Nałogowo sprząta.
- Jest wyjątkowo przesądny.
- Wciąż ogląda kreskówki.
- Liczył, że dołączy do klubu 27.
Birdy - Shelter