Dochodziło południe, kiedy radosny okrzyk wypełnił ciszę a apartamencie przy George Street w Sydney. Magnolia zerwała się z miejsca, przez chwilę nie spuszczając wzroku z ekranu swojego MacBooka, na którym widniało nazwisko oraz adres w Los Angeles. Nie mogła w to uwierzyć. Po chwili zakrywszy usta obiema dłońmi, wydała z siebie zduszony pisk i odtańczyła zakręcony taniec zwycięstwa, zaliczając wszystkie cztery kąty przestronnego salonu. W końcu go znalazła. Po wielu miesiącach treningów, poszukiwań i przygotowań w końcu go znalazła. David Monroe, czy jak kto woli Eric Peterson (bo pod takim nazwiskiem figurował obecnie na Yellow Pages) mieszkał w domku przy plaży w słonecznym Beverly Hills. Maggie poczuła przyjemny stan podniecenia, rozchodzący się po całym ciele, promieniujący do najdalszych zakamarków ciała dziewczyny. Nie potrafiła zapanować nad przepełniającą ją ekstazą i najchętniej już znalazłaby się pod drzwiami domu mężczyzny z pistoletem wycelowanym prosto w jego twarz. Kiedy minęła pierwsza fala podniecenia i szoku związanego z odnalezieniem oprawcy ojca, zatrzymała się na środku pokoju i znieruchomiała. Powoli dotarła do krzesła przy biurku, na które opadła ciężko, wspierając głowę na dłoni. Ekscytacja ustąpiła miejsca strachowi i niepewności. Chodziło przecież o istotę ludzką. Podłą, oczywiście, ale mimo wszystko jak bardzo plugawym osobnikiem nie byłby Monroe, wciąż pozostawał człowiekiem. Magnolia zastanowiła się jakim cudem dotarła do tego punktu w swoim życiu, którego jeszcze kilka lat wstecz nigdy nie byłaby w stanie przewidzieć. Powiedzmy sobie szczerze, idealnej potomkini waspów daleko było do asasyna, a takowym miała się stać. Drżąc na całym ciele, wstała i chwiejnym krokiem zbliżyła się do barku, sięgając po szklankę, którą po chwili napełniła whisky. Wychyliła ją szybko, krzywiąc się nieznacznie, a ciepły płyn powoli napełnił jej żyły, pozwalając się chociaż minimalnie zrelaksować. O ile w ogóle można było mówić o relaksie w tej chwili. Efekt został jednak osiągnięty, bo już kilka sekund później głowę dziewczyny opuściły wątpliwości i strach przed wykonaniem postawionego sobie kilka miesięcy wcześniej zadania, ustępując miejsca chęci zemsty. Zemsty na człowieku, który odebrał jej ukochaną osobę. Człowieku odpowiedzialnym za to, że nikt nie odprowadzi jej do ołtarza. Człowieku przez którego już nigdy nie będzie mogła powierzyć swoich większych lub mniejszych sekretów ojcu, nie pójdzie z nim na lodowisko pod Rockefeller Center przed świętami Bożego Narodzenia... Mocno zaciskając palce na pustej już szklance, odstawiła ją na stolik i spiesznym krokiem wróciła do laptopa, siadając przy nim i otwierając zakładkę Australian Airlines i pospiesznie, zanim zdążyła ogarnąć ją kolejna fala wątpliwości, zabukowała bilet w pierwszej klasie na lot do Los Angeles, który miał odbyć się jeszcze tego samego dnia. Nie miała ani chwili do stracenia. Pospiesznie zatrzasnęła laptopa, sięgnęła po niewielkich rozmiarów podróżną torbę, spakowała kilka ubrań, komputer, najpotrzebniejsze kosmetyki i broń po czym zamówiwszy taksówkę, pojechała na lotnisko.
Kiedy tylko przekroczyła próg lotniska, poczuła paraliżujący strach zmiksowany ze stresem. A co jeśli zatrzymają ją podczas odprawy? Niemożliwe, przecież broń jest zarejestrowana w bazie, nie powinno być z tym najmniejszych problemów. Uspokoiwszy samą siebie, przeszła kilka kolejnych kroków, czując się trochę tak jakby miała za chwilkę zemdleć. Po wzięciu kilku głębokich oddechów, trochę się uspokoiła. Zająwszy miejsce w kolejce do kontroli celnej, wyjęła z kieszeni skórzanej kurtki telefon komórkowy, odsłuchując nagraną w notatkach głosowych pocztę ojca. Jego ciepły głos spowodował, że wszelkie wątpliwości ponownie odpłynęły w niebyt, robiąc miejsce chęci zemsty i żądzy krwi. Mocniej ścisnęła iPhone'a, słuchając wiadomości do końca, po czym wrzuciwszy torbę i kurtkę do odpowiedniego pudełka, przeszła przez bramkę. Oczywiście automatycznie została poproszona na bok, gdzie przepytano ją na okoliczność posiadania broni palnej. Za okazaniem odpowiednich dokumentów i sprzedaniu historii o gwałcie na najlepszej przyjaciółce, przez co nie czuła się bezpieczna, została puszczona dalej. Godzinę i kolejną szklankę whisky później, w końcu znalazła się na pokładzie samolotu, lotu numer 815 do Los Angeles. Odruchowo zapięła pas i jednym uchem słuchając instrukcji postępowania w przypadku awaryjnego lądowania, sprawdzała ostatnie maile i faktury potrzebne do balu charytatywnego, który wyprawiała w przyszłym miesiącu. Kiedy samolot leniwie potoczył się po pasie startowym, wyłączyła telefon i schowawszy go do podręcznej torby, umiejscowionej pod fotelem przed nią, usiadła wygodnie i tonąc w myślach, obserwowała widok za małym okienkiem. Nawet nie zauważyła, kiedy zapadła w lekki i dość niespokojny sen, w którym raz po raz usiłowała strzelić w Monroe, ale nie mogła trafić. Nagle poczuła ostre szarpnięcie, które wyrwało ją ze snu, a nad głową zawisła jej maska tlenowa. Zdezorientowana rozejrzała się dookoła. Coś zdecydowanie było nie tak...