|Nicość
Średnio raz na minutę zerkała nerwowo na telefon w myślach rzucając najgorsze obelgi w stronę wyjątkowo wolnego kierowcy. W końcu, z prawie dziesięciominutowym opóźnieniem, dojechali na przystanek niedaleko lotniska. Ev ruszyła wręcz biegiem z autobusu mając raczej gdzieś fakt, że właśnie światło przeskoczyło na czerwone, a sfrustrowani kierowcy wbijali ręce w środki swoich kierownic dając jej tym samym znać, że nie są zbyt zadowoleni jej sprintem na parę metrów przez pasy. W myślach cieszyła się, że nie wymyśliła sobie tego dnia jakiś wyjątkowo eleganckich szpilek.
Koniec końców dopadła resztę grupy, która z miejsca poinformowała ją, ze siedzi z losowym pasażerem, bo jest ciotą i mogła przyjść wcześniej. Po wymienieniu się kilkoma przyjacielskimi obelgami, pięcioosobowa grupka wyglądająca co najmniej jakby ją dopiero wypuszczono ze szpitala dla osób chorych psychicznie ruszyła w stronę terminalu. W końcu, po negocjacjach zakończonych niepowodzeniem, Ev usiadła z pasażerem, do którego zbytniej uwagi nie przywiązała. Bardziej zainteresowana była miejscami, na których siedziała reszta paczki, a które były przed nią. Praktycznie cały lot przysłuchiwała się tylko rozmowom przyjaciół, od czasu do czasu coś wtrącając od siebie. Była nawet zbyt zaaferowana, żeby słuchać stewardess i zapiąć pasy. Nie przejęła się zbytnio prośbami i ostrzeżeniami, ze mogą pojawić się turbulencje, czego pożałowała dopiero wtedy, kiedy samolot faktycznie zaczął się dziwnie trząść. Spojrzała z przerażeniem na przyjaciół, którzy przez chwilę również udawali, ze się przestraszyli, a potem wybuchli śmiechem, przy okazji wyśmiewając się z Ev, ze jest strachajłą. Kolorowowłosej bynajmniej to nie uspokoiło, ale postanowiła przynajmniej udawać, że żołądek nie podchodzi jej do gardła, a serce nie wali jak szalone. Co gorsza bała się, że to wszystko to nie są tylko urojenia związane z jej lękiem wysokości, ale że naprawdę może się stać coś złego. Bardzo złego.