Na początku był chaos.
Odskoczyła w bok, spłoszona klaksonem taksówki. Plastikowe kółka niewielkiej walizeczki zastukotały na chodniku, gruchocząc podejrzanie podczas pokonywania niskiego krawężnika. Założyła kosmyk jasnych włosów za ucho, nerwowo przełykając ślinę i przez cały czas uważnie rozglądając się dookoła. A może jednak niewystarczająco uważnie?
- Pani uważa, jak pani lezie!
Zirytowany głos starszej kobiety rozległ się gdzieś na wysokości jej lewego ucha, mimo że ledwie otarła się ramieniem o porządnie objuczoną bagażem, siwą staruszkę z niezbyt przyjaznym wyrazem twarzy.
-
Przepraszam - burknęła pod nosem, ledwo powstrzymując się od przewrócenia oczami i rzucając tęskne spojrzenie w stronę dopiero co pokonanych drzwi wejściowych.
Gdyby polecono jej zrobić listę miejsc, w których za żadne skarby nie chciałaby się znaleźć, zatłoczone lotnisko wylądowałoby w pierwszej trójce. Nienawidziła tłumu, nienawidziła hałasu, krzyków, tysiąca przesuwających się po niej spojrzeń, postękiwań w kolejce do odprawy. Już sama obecność takiej ilości ludzi przyprawiała ją o ból głowy. Miała wrażenie, że słowa, myśli i emocje otaczają ją z każdej strony, przygniatając i wciskając w świeżo umytą posadzkę. Czuła się zaszczuta, przez cały czas marząc jedynie o tym, by uciec stąd jak najdalej - najlepiej na jakąś bezludną wyspę.
Gdyby tylko wiedziała!
-
Tato, widzisz gdzieś mamę? - zapytała drżącym głosem, odruchowo chwytając za rękaw ojcowskiego garnituru. Ten gest, chociaż nieco dziecinny, zawsze dodawał jej pewności siebie. Zupełnie jakby tonąc, łapała się fragmentu dryfującej deski.
Przeniosła spojrzenie na mężczyznę, na moment przestając przeszukiwać wzrokiem tłum. Wyglądał o wiele starzej, niż gdy widziała go ostatnio; wydawało jej się, że minęło co najmniej trzydzieści lat, nie trzynaście. Gęsta niegdyś fryzura wygięła się w owalne zakola, włosy przyprószyła siwizna, a skóra na twarzy pokryła się wyraźną siatką zmarszczek. Główna zmiana dotyczyła jednak oczu, które wydawały się dziwnie smutne i lekko nieobecne. Pokręcił głową, posyłając córce pokrzepiające spojrzenie.
-
Powinna już tu być - zauważyła dziewczyna, zupełnie jakby powiedzenie tego na głos mogło cokolwiek zmienić. Przeniosła wzrok w inny punkt, celowo unikając patrzenia na brata. Wciąż bała się, że zobaczy w jej źrenicach niewypowiedziane jeszcze pytanie
dlaczego. I sama nie wiedziała, czy gorsza była świadomość, że najprawdopodobniej nie uzyskałaby na nie odpowiedzi, czy możliwość, że jednak by to zrobiła. Wybrała więc najbezpieczniejszą opcję - udawanie, że wszystko jest w jak najlepszym porządku.
***
- Rosie, bilet!
Odwróciła się gwałtownie, żeby zobaczyć, jak jasny arkusik papieru wiruje dookoła własnej osi, koniec końców lądując na rozgrzanej płycie lotniska. Ciepły wiatr, który jeszcze przed chwilą przyjemnie i kojąco smagał jej policzki, okazał się wyjątkowo skory do psikusów.
Westchnęła cicho, odkładając walizkę na beton i robiąc kilka szybkich kroków w stronę uciekającego biletu. Jak się jednak okazało - została uprzedzona. Zanim zdążyła choćby schylić się ku ziemi, zauważyła mignięcie jasnych włosów, a chwilę później miała już przed oczami zaraźliwy uśmiech ładnej dziewczyny.
-
Dziękuję - powiedziała niepewnie, odwzajemniając gest i wyciągając dłoń po zgubę. Zanim zniknęła na schodkach prowadzących na pokład, obejrzała się jeszcze przez ramię, rzucając pasażerce przelotne spojrzenie.
***
Mama nie zdąży na samolot, poleci późniejszym.Słowa ojca echem odbiły się w jej głowie, kiedy wysłuchiwała ostatnich instrukcji przed startem. Czuła obok siebie obecność brata, ale ta wciąż wywoływała między nimi jakąś nieokreśloną niezręczność. Zbyt wiele niewyjaśnionych spraw i świeżych żali wisiało w powietrzu, nie pozwalając jej swobodnie oddychać. A może nie pozwalał jej na to zwyczajny stres? Rozejrzała się po kabinie, która - mimo że przestronna - wywoływała w niej nieco klaustrofobiczne odczucia. Myśl o znalezieniu się w zamkniętej, metalowej puszce, lecącej bóg-wie-ile metrów nad lądem, nie nastrajała jej optymistycznie. Czując nadchodzący atak paniki, zacisnęła palce na bladoniebieskiej, sznurkowej bransoletce, której praktycznie nigdy nie zdejmowała z nadgarstka. Po chwili dotknęła tez dłonią kieszeni krótkich szortów, sprawdzając, czy opakowanie żelaza w tabletkach wciąż tkwi na swoim miejscu. Miała ochotę wziąć jedną z nich, ale obawiała się, że jeśli w tej chwili weźmie cokolwiek do ust, zwróci to w błyskawicznym tempie.
Mama nie zdąży na samolot, poleci późniejszym.Przełknęła głośno ślinę. Z całych sił chciała wierzyć, że faktycznie tak będzie. Kilkuletnie doświadczenie i pobieżna analiza psychologiczna mówiły jej jednak, że jej rodzicielka od samego początku nie miała zamiaru znaleźć się na pokładzie. Poczuła, jak gdzieś w okolicach gardła zaciska jej się niewidzialna gula, kiedy wyobraziła sobie tę drobną, kruchą kobietę, zdaną na samą siebie. Drgnęła nerwowo, w pierwszym odruchu chcąc natychmiast wybiec z samolotu i złapać pierwszą lepszą taksówkę, ale dokładnie w tym momencie maszyna ruszyła z miejsca, wyrywając do przodu i sprawiając, że serce Rosie ulokowało się w bliskim sąsiedztwie przełyku.
***
Dalsza podróż przypominała pojedyncze klatki wycięte z rolki filmowej. Niewyraźne twarze współpasażerów, zlewające się w jedno. Krzyki jakiegoś wysoko postawionego urzędnika, napotkanego w drodze do toalety. Miarowy oddech Isaaca, w pewien sposób uspokajający. Szorstka faktura bransoletki. Dzwoniące jej w uszach pytanie.
Co ja tu robię?Objęła się ramionami. Identycznie ubrane stewardessy co jakiś czas przemykały między siedzeniami, uśmiechając się szeroko dobrze opłaconymi uśmiechami. Jakiś czterdziestolatek w rzędzie obok niemiłosiernie chrapał. Mały chłopiec o jasnych, prawie białych włosach, wlepiał spojrzenie w ekranik przenośnej gry wideo. Każde z nich zajmowało się czymś innym, każde miało inny status społeczny i inne myśli, tkwiące gdzieś pod czaszką. Nie zmieniło to jednak faktu, że kiedy samolotem wstrząsnęły pierwsze turbulencje, wszyscy przybrali ten sam zdezorientowany wyraz twarzy.
-
Co się... - zaczęła Rosie, urywając w połowie i wciskając podeszwy tenisówek w podłogę. Dłonią zaczęła odruchowo szarpać za rękaw luźnej koszulki, podczas gdy jej serce przyspieszyło, zupełnie jakby wiedziało, że niedługo zostanie narażone na wytężoną pracę. Zacisnęła powieki, powtarzając sobie w myślach, że nie dzieje się nic niezwykłego.
A potem maszyna zatrzęsła się ponownie. I jeszcze raz. I raczej nie wyglądało na to, by miała uspokoić się kiedykolwiek.
Na początku był chaos.
Kto mógł jednak przypuszczać, że pojawi się on również i na końcu?