Francesca Callaway
Wiek : 31 Zawód : wicegubernator stanu Kalifornia Skąd : Los Angeles Liczba postów : 30 Data dołączenia : 11/10/2013
Ekwipunek : xxx
| Temat: Francesca Callaway Wto Paź 15, 2013 5:07 pm | |
| Czwarty piątek września. Godzina dwudziesta zero zero. Francesca Callaway przemierza pusty korytarz okazałego hotelu. Bordowy dywan ze złotymi wstawkami na bokach oświetla rząd kinkietów, rzucając nierażącą oczu poświatę. Pięćdziesiąt minut temu zakończono obrady szczytu dotyczące międzynarodowego terroryzmu trwające trzy dni. Francesca, racząc się nieznanymi wcześniej, wyrafinowanymi przekąskami, dzielnie reprezentowała stan w zastępstwie gubernatora Kalifornii. O wylocie do Sydney dowiedziała się kilka dni wcześniej, więc te dni spędziła na zbieraniu szczegółowych informacji, danych dotyczących poruszanych na konferencji kwestii. Gubernator w tym czasie miał spotkanie w Stanach z najwyższymi urzędnikami w ciągle powracającej sprawie kary śmierci. Nie udało mu się pogodzić obu tych wydarzeń. Kobieta zdążyła się już jednak przyzwyczaić do stawianych przed nią wymagających zadań i spoczywających na niej oczekiwaniach, by zawsze dobrze wykonać obowiązki. Dlatego dziś Francesca wytężała cały swój umysł i wdzięk, by temu sprostać. Nie była sama pośród nieznajomych polityków. Kilkoro twarzy rozpoznała, choć nie dane jej było zapoznać się z nimi bliżej. Niektórych znała z podobnych delegacji, które starała się w pełni wykorzystywać. Na obradach zjawili się także jej bliżsi znajomi z parlamentu. Starała się każdej ważnej osobistości poświęcić kilkanaście minut. Teraz może na krótką chwilę odetchnąć. Posuwistym, rytmicznym krokiem za elegancką kobietą stukającą szpilkami, których echo niesie się po korytarzu, idzie postawny ochroniarz ubrany w czerń. Nie podtrzymuje krótkiej wymiany zdań, nie narzuca się z rozmową, w mig odbierając zmęczenie Callaway. Wykonuje więc tylko swoje obowiązki, upewnia się o stanie kobiety i zostawia ją samą. Ona z kolei żegna go dwoma krótkimi zdaniami o grafiku jutrzejszego dnia. Francesca go szanuje. Nie zniża do poziomu drugorzędnego ochroniarza, traktuje jak człowieka równego sobie, z którym można porozmawiać na tematy niezwiązane stricte z jej działalnością. Teraz jednak nie ma ochoty na luźne pogawędki, chciałaby położyć się w tym obcym łóżku i zwyczajnie… wyspać. Nie jest to jej jeszcze dane. Zrzuca czarne, lśniące buty i ustawia je równo pod ścianą, by nie zapomnieć podczas pakowania. Potem szuka telefonu komórkowego w torebce. Wybiera numer narzeczonego, by omówić z nim kilka kwestii, m. in. powrotu do kraju, ale także spraw związanych z przyszłym ślubem krystalizującym się na horyzoncie, w niedalekiej przyszłości. Kończy rozmowę po dziesięciu minutach, życząc mu dobrej nocy. Nie włącza już laptopa, by odpisać na maile. Zrobi to jutro na lotnisku, gdy będzie czekać na odprawę. To zawsze trwa tak długo. Teraz jeszcze się spakuje. Zajmuje jej to kolejne dziesięć minut. Mimo zmęczenia zsynchronizowane ruchy, brak zbędnych czynności pozwalają jej na szybkie zakończenie wieczornego planu. Po długiej kąpieli wreszcie zasypia, uprzednio dodając w notatkach na telefonie kolejny punkt do odhaczenia w najbliższych dniach.
Czwarta sobota września. Godzina siódma piętnaście. Powiedziała przecież wyraźnie – siódma pięć. To znaczy, że samochód mający zawieźć ich na lotnisko powinien dmuchać spalinami pod hotelem od piętnastu minut. Ochroniarz wymienia kilka urywanych zdań z rozmówcą przez komórkę, po czym oddaje ją kobiecie ubranej w granatową sukienkę, opartej o własną walizkę. Jest ciepło. Sydney rozpoczęło już kolejny przyjemny dzień. Trochę żałuje, że już się żegna z tym miastem. To miła odmiana od zatłoczonego, wysokiego Los Angeles z ludźmi uśmiechającymi się do niej zbyt sztucznie, by mogła uznać to za zwykłą ludzką zazdrość. W kompletnej ciszy wysłuchuje rozemocjonowanego bełkotu szofera, ze świętym spokojem, ostrym jak brzytwa, łaskawie informuje, że naprawdę nie interesuje jej łożysko ślizgowe tłoka drugiego i nie, nie chce znać specyfiki uszkodzenia układu korbowo-tłokowego, ponieważ to nie ona odpowiada za jego sprawne działanie. Powinien przewidzieć taki scenariusz. Żegna go i wybiera numer taxi, któremu w bardzo dobitny sposób przedstawia swoją sytuację. Po pięciu minutach wsiada wraz z ochroniarzem do samochodu i dociera na lotnisko z dziesięciominutowym opóźnieniem, nadal jednak ma jeszcze dużo czasu. Pierwsza odprawa przysparza jej zbyt wiele problemów. Ze zirytowaniem informuje zapracowane młode panienki o błędzie i zamianie miejsc. Poczciwy ochroniarz w granatowym garniturze prezentuje się bardziej jak jej narzeczony, bierze sprawy w swoje ręce, używając ostatecznych argumentów, które sprawiają, że pracownice lotniska patrzą na nich szerzej otwartymi, okrągłymi oczyma i solennie przepraszają za pomyłkę, zapewniając jednocześnie, że już nie będzie żadnych problemów z miejscami w pierwszej klasie. Kolejne odprawy przebiegają sprawnie, bez najmniejszych zakłóceń. Wszelkimi formalnościami i rozmowami zajmuje się jej towarzysz. Ona w tym czasie próbuje włączyć komórkę, by odpisać na maile. Ta jednak odpowiada tylko czarnym ekranem, w którym odbija się jej delikatna, niekoniecznie zachwycona twarz, brylantowe, małe kolczyki mrugają do siebie nawzajem. Kobieta chowa bezużyteczny telefon i wraz z postawnym mężczyzną zmierza przez korytarz w kierunku podstawionego samochodu, który zawozi ich już do samolotu. Ignoruje stewardessę, której obowiązkiem jest wytłumaczenie pasażerom zasad obowiązujących podczas lotu. Wygląda przez okno bez żadnego słowa, jedynie z uwierającym wrażeniem, że ta młoda kobieta prezentująca im maski zwolniła upływ czasu. Opiera długie ręce na nagich kolanach. Nie leci po raz pierwszy. Zna to wszystko, wie, jak się zachować w przypadku turbulencji czy alarmu. Prowadzi swobodną rozmowę z siedzącym obok niej towarzyszem, martwi się o nieprzeczytane i nieodpisane maile, o brak odpowiedzi telefonicznej od marszałka i najbliższe przemówienie, którego jeszcze nie napisała. To będzie długa podróż. Zapina z odrazą niedokładnie wyczyszczony pas (tak, po wylądowaniu nie omieszka złożyć skargi), gdy samolot wpada w turbulencje. Zapalają się czerwone lampki, rozlega się dźwięk alarmu. Próbuje dowiedzieć się o stanie samolotu i locie od stewardessy, ale ta nie słucha i biegnie na tył przejściem oddzielających rozhisteryzowanych pasażerów z lewej strony od tych znerwicowanych z prawej. Ktoś dostaje spazmów. Callaway spogląda na nich zgorszona. Panika to najgorszy wróg. Czy to nie ona zadeptuje ludzi na śmierć? Patrzy na mężczyznę obok siebie. Ten rozgląda się z obawą w oczach. Udziela jej się niepokój otaczających ją ludzi. Nie krzyczy. Sprawdza zapięcie pasów. Chwyta maskę tlenową. Druga dłoń obejmuje do zbielenia kostek podłokietnik. Na palcu połyskuje pierścionek zaręczynowy, tak bardzo nic nieznaczący.
Ostatnio zmieniony przez Francesca Callaway dnia Wto Paź 15, 2013 9:09 pm, w całości zmieniany 1 raz |
|
Mistrz Gry just chillin' killin'
Liczba postów : 183 Data dołączenia : 28/09/2013
| Temat: Re: Francesca Callaway Wto Paź 15, 2013 6:33 pm | |
| Francesca, na nic zdała się Twoja zapobiegliwość i kurczowe trzymanie się fotela. W momencie rozpadu katastrofy Twoje siedzenie znalazło się w części niczyjej - tak, dobrze zrozumiałaś metaforę: wypadasz jako jedna z pierwszych i spadasz z naprawdę sporej wysokości. Gdyby katastrofa wydarzyła się nad lądem już byś nie żyła, ale na szczęście (względne) lądujesz w wodzie. W której odzyskujesz przytomność.Udało Ci się wypłynąć na powierzchnię i chwycić część poszycia, ale...utrzymujesz się na nim ostatkami sił. Od brzegu dzieli Cię jakieś dwieście metrów...albo kilometr, kręci Ci się w głowie i jest Ci niedobrze, nie potrafisz sensownie ocenić odległości. Do tego czujesz zapach paliwa; masz nim sklejone włosy i właściwie pływasz w czymś, co spokojnie mogłoby znaleźć się dwa lata temu w Zatoce Meksykańskiej. Ale nie to jest najgorsze; wszystkie dźwięki, które do Ciebie dobiegają są przytłumione i zniekształcone, do tego z Twojej twarzy cieknie krew - wszystkie pieniądze, które wydałaś na kosmetyki idą na marne, bowiem Twoją idealną buzię zdobi teraz podłużna blizna, przebiegająca od lewej brwi aż do szyi. Nie wiesz, czy jest głęboka, ale mocno krwawi i szczypie przy kontakcie z wodą. MOŻESZ wzywać pomocy (ale tutaj mała niespodzianka - w wyniku urazu głowy...nie pamiętasz języka angielskiego. Możesz posługiwać się tylko JEDNYM wyuczonym językiem, nalegam, żeby nie był to francuski ani hiszpański, coś mniej znanego, co na pewno Francesca opanowała), MOŻESZ próbować dopłynąć do brzegu, MOŻESZ rozejrzeć się czy jest ktoś, komu chciałabyś pomóc. |
|